Następnego dnia, padł niedaleko nas strzał. Niedługo potem drugi, trzeci i kolejne.
Ich ofiarami padli przypadkowi przechodnie. Rozeszła się szybko wieść, że na wieży kościoła św. Wojciecha usadowił się snajper.
Strzelał do każdego, kto poruszał się ulicą Wolską lub Płocką. Wtedy wkradł się pierwszy niepokój z płynącego zagrożenia, ale wciąż wierzyliśmy, że wyzwolenie nadejdzie tuż tuż.

– W końcu Rosjanie są już na rogatkach Warszawy.- moi współpracownicy wyciągali koronny argument.

W okolicy widziałam wiele unoszących się dymów i słyszałam wiele strzałów z toczących się walk. Zaczęli napływać do nas ranni.
Pracy było coraz więcej i zaczęły się pierwsze operacje.

Nie było czasu na przemyślenia.