Jako bardzo młody uczestnik kolonii letnich, wyróżniałem się wśród rówieśników…okularami. Wtedy była to niepochlebna odmienność. Toteż mój udział w chłopięcych grach, na początku zorganizowanego wypoczynku, był mocno ograniczony. Postanowiłem zabłysnąć inaczej – popisując się przed rówieśnikami swoją wiedzą o kosmosie, którą miałem wówczas ponadprzeciętną. Koledzy nazwali mnie profesorkiem i pozwoli ledwie na sędziowanie w kolonijnych meczach piłki nożnej. A ja chciałem grać! Kiedy sytuacja wydawała się beznadziejna, pewnej nocy obudziła mnie wychowawczyni. Półprzytomny usłyszałem, że mam zachowywać się nad wyraz cicho i pójść z nią. Na korytarzu nie wytrzymałem i zapytałem, dlaczego?

Pani położyła palec na ustach i ciągnęła mnie za rękę do świetlicy. Mrok rozświetlał czarno-biały telewizor i mała lamka nocna. Na dwóch zsuniętych stołach przy ścianie siedziało już kilku wychowawców i zero kolonistów.

Pomyślałem, że to kara za sypnięcie piaskiem w oczy miejscowemu hersztowi młodocianej zgrai, przezywającej mnie „zezok”.

Ale nie kazano mi stanąć w kącie. Wręcz przeciwnie – zaproszono na stół i okryto kocem. Wtedy dowiedziałem się, że nie będzie to film dla dorosłych, ale lądowanie na księżycu! Nie wierzyłem własnym uszom i oczom. Jako jedyny mogłem to zobaczyć. Ten obraz małego ekranu, z przeciągającą się decyzją o lodowaniu, a potem okrzyki nas wszystkich, kiedy padło słynne: „To jest mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości”.

Długo nie mogłem zasnąć, chcąc się jak najszybciej pochwalić wyróżnieniem i wiedzą o lądowaniu z ważniakami wśród kolonistów. Przed świtem padłem. Kiedy na jadalnie wszedłem ostatni i zaspany, większość umilkła. Kiedy usiadłem, pytań nie było końca: jak to było, co widziałeś, a czy naprawdę?

Od tego momentu stałem się ważna personą i zacząłem grać na obronie. Może stad się wziął mój pomysł do napisania jednej z powieści S-F, która czeka w wersji roboczej na poprawki i wydanie?