Siadałem minionej nocy przy klawiaturze ze świadomością, że będę kończył pracę nad drugim thrillerem trylogii SETON. Pozostały mi wtedy jeszcze drobne korekty i kilka tytułów do rozdziałów.
Za oknem świecił księżyc, na którym 50 lat temu, po raz pierwszy wylądowali ludzie. Moje miękkie lądowanie nastąpiło dokładnie w tę rocznicę. Jeszcze na pięć minut przed północą przerzucałem maszynopis w poszukiwaniu zaznaczonych ostatnio poprawek. Do końca, do północy, była to praca twórcza. Wyłapałem jeszcze drobny fragment, który nie powinien był tu się znaleźć i mogłem kliknąć myszą na kafelek „Zapisz”.
„Jak dobrze”, pomyślałem zamykając komputer, „że skończyłem ten drugi tom”.
Zgasiłem lampkę i wyszedłem na dwór. Było ciepło i względnie cicho. Blask tarczy księżyca był mi bliższy niż zwykle. Przypomniała mi się sandomierska nocna scena z pierwszego tomu, gdzie bohater pod osłoną nocy wymykał się z katedry. Ja też wymknąłem się na chwilę, by dać odpocząć zmęczonym oczom i nadgarstkom oraz wyhamować rozpędzone myśli.
Starałem się nie stawiać sobie pytania: czy zrobiłem wszystko?
Teraz tekst będzie musiał się bronić sam. „Niezabliźniona nić” wiele wyjaśni z I-szego tomu „Artefaktu umysłu”, a także przybliży złożoność spraw i zarysuje kierunek tomu trzeciego. Nad trzecim pt. „Zatokowa dewiacja”, zacznę pracować po urlopie, ale teraz chcę jeszcze się nacieszyć tą chwilą.