Trzeciego dnia przyszedł do nas ze Śródmieścia przygnębiony profesor Grzybocki (dermatolog), który zburzył nasz entuzjazm oznajmiając:
– Nie ma co się cieszyć, bo Rosjanie rzeczywiście doszli do Wisły, ale stanęli i nie mają zamiaru tej Wisły przekraczać. A my będziemy musieli tutaj sobie dać radę sami.
Uszło wtedy z nas trochę powietrza zdejmując z oczu zasłonę entuzjazmu i odtąd przebywaliśmy w szpitalu z narastającą obawą o swój los, tym bardziej, że byliśmy w potrzasku – mając za sobą barykadę, a przed sobą wojska niemieckie, które powracały z wycofanych już pozycji.
Wtedy też dotarło do nas, że pozostawiono nas samych sobie i to w dwójnasób. Ta świadomość wywołała wręcz rozpacz.
Sytuacja bezbronnego szpitala – pozostawionego na przedpolu powstańczej barykady – stała się od tej chwili dramatyczna. Jego zajęcie przez Niemców było tylko kwestią czasu.
Zdaliśmy sobie jednocześnie sprawę, że Warszawa ginie, a wraz z nią kwiat patriotycznej młodzieży.
Wśród nich nasi bliscy i znajomi.
Mijał kolejny dzień upalnego lata i robiło się bardzo gorąco.