Sądzę, że to ważny dzień dla każdego autora. Dla mnie to łącznie szósta okazja do tego jednorazowego przeżycia. Szósta, bo oprócz czterech wydań krajowych, dwie dotyczyły publikacji niekomercyjnych. Ale wszystkie przechodzę podobnie. Chyba nie spowszechnieje mi ta chwila, kiedy uświadamiam sobie, że po tych wszystkich trudach i zabiegach oraz pracy wielu ludzi współpracujących wokół książki, wreszcie pojawia się ona sama. Książka. Zwłaszcza ta papierowa, którą mogę dotknąć, przejechać palcem po lakierowanej, rzadziej aksamitnej powierzchni, napotykając wypukłości niektórych liter. Przekartkować, czując jeszcze świeży zapach papieru i druku.

Ta chwila trwa jednak bardzo krótko. Jak lot jętki, która ma godziny na gody.

Bo z każdą minutą, nachodzą mnie pytania: jak ją przyjmą Czytelnicy? Bo to Ty jesteś adresatem mej pracy. I dopiero, kiedy zostanie ona dobrze przyjęta a jeszcze lepiej doceniona i z monetyzowana, to poczuję ulgę. Bo nie piszę tylko dla swojej przyjemności, ale przede wszystkim dla czytającego. Jednym słowem narodziny książki są emocjonujące, ale ulotne jak każda piękna chwila. Ale lubię to i dla takich chwil warto pisać.