Czy odczułaś/eś w ostatnich 10-ciu latach skutki obowiązującego prawa autorskiego?

Może pomyślisz sobie: „A co mnie to obchodzi? Niech się martwią ci, którzy coś tworzą”.

A może też: „Jest takie prawo i jego skutki mam wliczone w cenę”.

Jako konsument tak myślałem do momentu, gdy stałem się pomysłodawcą i twórcą. Zwłaszcza pisarzem.

Zwłaszcza, bo na przestrzeni ostatniej dekady, prawo autorskie nie nadąża za zmieniającą się polską rzeczywistością. W dobie szybkiego postępu technologicznego i cyfryzacji naszego życia rzekłbym, że coraz bardziej sprzyja klientowi.

 – To dobrze – być może powiesz.

Przy takim sformułowaniu mej myśli, wcale się Tobie nie dziwię.

Gdy jednak dodam, że jest to ironia, bo obecne prawodawstwo w tym zakresie spycha polskiego pisarza (jest to rzecz jasna uogólnienie i nie dotyczy wszystkich pisarzy) do roli podmiotu, z którym najbardziej trzeba się liczyć jedynie w momencie, kiedy ma dostarczyć swe kolejne dzieło.

Zatem o co chodzi?

Otóż w dobie szybkich skanerów stronicowych, platform udostępniających darmowe e-booki, proceder kradzieży kwitnie. Pomaga w tym mnogość wszelkiej maści „wolontariuszy kultury” niosących kaganki oświaty, „żeby te księgi zbłądziły pod strzechy”, których samotny polski autor nie w stanie wszystkich wyplewić, bo i nie ma za co. Chodzi o tych spoza pierwszej dwusetki. A oni każdego dnia rozdają naszą pracę na lewo i prawo. Darmo, albo prawie darmo. Godne wroga polskich pisarzy.

Czy to powinno obchodzić polskiego czytelnika?

Uważam, że tak.

Dlatego, bo jeśli w kraju będzie nadal trwało społeczne przyzwolenie na bezprawne kopiowanie i udostępnianie książek, a zarazem istniała taka bezskuteczność w egzekwowaniu tychże kradzieży prawa intelektualnego, to kto się ostoi z debiutantów, młodych autorów, czy pisarzy słabo wypromowanych?

A takie mamy dzisiaj prawo w Polsce trwające od ponad dekady.

Można się spotkać z poglądami, że skoro część z nas, nie potrafi zadbać o swoje interesy, to nasz problem. Wszak autorów ci u nas dostatek, tytułów jest jeszcze więcej (zwłaszcza zagranicznych), to czym się martwić?

Zostawmy to niewidzialnej ręce rynku.            

Ta metafora ekonomiczna, ilustrująca bezosobowy charakter procesów rynkowych, oznaczająca koordynację działań ekonomicznych bez przypisana jakieś organizacji społeczno-politycznej, grupie osób, czy też jednostce jest obiektywna pod warunkiem, że na rynku są wszyscy traktowani na jednakowych zasadach.

Nie wdając się tutaj w różnorodne mechanizmy, preferujące nie koniecznie polskich pisarzy na polskim rynku to, czy stawiając znak równości pomiędzy bezskutecznymi prawami twórcy utworu a złodziejem bezkarnie kradnącym czyiś owoc pracy, ma być normą? Zwłaszcza w demokratycznym państwie prawa z obywatelami domagającymi się ochrony swych praw i równości wobec innych.

Jak podała Pani Prezes Urzędu Patentowego RP na Europejskim Kongresie Ekonomicznym w Katowicach kilka dni temu, 90% nas Polaków wie, czym jest ochrona praw, ale 40% świadomie kradnie kupując podróbki, nielegalne kopie utworów – z pogwałceniem praw autorskich (intelektualnych). Jak podkreśliła, zwłaszcza dotyczy to młodego pokolenia Polaków. Średnia unijna w tym względzie wynosi 27%.

Czy to wspomniane przyzwolenie społeczne bierze się z braku edukacji, nieświadomości, czy też źle pojętego sprytu i niedostatków ekonomicznych. Czy też trzeba by zacząć od rozszerzenia narzędzi IT i skutecznego ścigania z konsekwencjami prawnymi?

Osobiście wolę edukować, aniżeli karać.

Ale krew mnie zalewa, kiedy widzę, że ¾ przekazanych moich książek czytelnikom, następuje z pogwałceniem praw autorskich. Mój wydawca, a ja także, musimy poświęcić czas, siły i co raz większe środki, na to abyś Szanowny Czytelniku mógł sięgnąć po nowy tytuł, także owoc mojej pracy.

Dlaczego o tym teraz piszę? Przecież te sprawy są poruszane od wielu lat.

Dlatego, bo jak wiecie lub nigdy się nie dowiecie, przygotowuję kolejną powieść do wydania. Tylko jak skompensować moją pracę paru tysięcy godzin pracy, gdy wynagrodzenie za nią wycieka do tych, którzy nie ruszyli nawet palcem.

Czy będę miał środki na kolejny tytuł, zanim ten zostanie wydany i spieniężony? Może nie. Może, jak wielu innych, trzeba sprzedawać na anglosaskim, lepiej chronionym rynku, pozostawiając rodzimy rynek na liczne „bestselery” i pozostawić odpływ pieniędzy zagranicznym dystrybutorom, czyniąc pisarską pustynię kulturalną z nielicznymi wyjątkami?

Jak widzisz, wybór należy też do ciebie i nas wszystkich. Kupując leganie książkę wspierasz też autora, szczególnie polskiego, który nie może oczekiwać finansowego mecenatu takiego, co jego angielski, skandynawski, czy czeski kolega.   

Warto mieć na uwadze, że wielkie katastrofy często biorą się z drobnych zaniedbań.